W ostatnim tekście o zbawianiu świata wspomniałam, że skuteczna ochrona środowiska, w tym klimatu czy zasobów wody, wymaga systemowych działań na poziomie międzynarodowym, państwowym oraz instytucjonalnym, a nie tylko indywidualnym. Dzisiaj przyjrzymy się takim właśnie rozwiązaniom.
Stare, ale jare... urządzenia AGD
Załóżmy, że jesteśmy świadomym konsumentem, nie kupujemy niepotrzebnych rzeczy, a zepsute naprawiamy, zamiast wyrzucać. No właśnie... O ile zaniesienie ubrań do krawcowej i butów do szewca nie stanowi na razie problemu, o tyle o tzw. punktach repasacji pończoch już nikt nie pamięta, a młodzież pewnie nawet nie wie, co to jest. Straciły one rację bytu z powodów ekonomicznych. A szkoda, bo z powodów środowiskowych byłyby całkiem przydatne biorąc pod uwagę, że trwałość cienkich rajstop to czasem dwa dni... I tu przechodzimy do kwestii trwałości rzeczy, których używamy oraz specjalnego ich postarzania. Dotyczy to przede wszystkim sprzętu elektronicznego, RTV, AGD. Planowane postarzanie produktu to strategia polegająca na ograniczaniu czasu użyteczności sprzętu w celu zmuszenia konsumentów do ponownego zakupu. Może to przybrać postać trudnych do naprawienia usterek pojawiających się zaraz po upływie okresu gwarancji, spowolnienia działania po zainstalowaniu aktualizacji, braku możliwości wymiany baterii w smartfonie, czy sztucznie wymuszanej przez producenta konieczności wymiany cartridge’a w drukarkach. Większa wadliwość towarów AGD czy RTV to nie tylko kwestia dowodów anegdotycznych typu: „O panie, jak się kiedyś pralkę kupiło, to działała 20 lat”, ale również realnych statystyk. Jak można przeczytać na blogu SmogLab:
"Jedne z największych tego typu sprzętów, pralki, psują się obecnie średnio o dwa lata wcześniej niż dziesięć lat temu. (...) Ich sprzedaż napędzają m.in. zbyt wcześnie występujące usterki i trudność w ich naprawie. W skali świata problem jest horrendalny. Wartość samych tylko materiałów z elektroodpadów, które trafiły na wysypiska w 2019 r., szacowana jest na 57 miliardów dolarów. To więcej niż wynosi PKB większości państw świata. W dodatku e-śmieci w większości nie podlegają recyklingowi. W 2018 r. jedynie 20 proc. elektroodpadów zostało prawidłowo posegregowanych i przetworzonych. (...) Produkcja odpowiada za ponad połowę śladu węglowego urządzeń RTV/AGD."
Indywidualny konsument nie ma na to wszystko zbyt dużego wpływu. Rozwiązać ten problem można tylko na poziomie Unii Europejskiej wprowadzając odpowiednie przepisy zmuszające producentów do różnych działań, jak na przykład tzw. „prawo do naprawy”. Obejmuje ono różne postulaty Parlamentu Europejskiego m.in.:
- Zwiększenie atrakcyjności napraw dla konsumentów, np. poprzez premie za naprawę zepsutego urządzenia lub otrzymanie urządzenia zastępczego na czas naprawy.
- Zapewnienie, że urządzenia są trwalsze, łatwiejsze do naprawy i zawierają części, które można wyjmować i wymieniać.
- Oferowanie konsumentom lepszych informacji na temat możliwości naprawy urządzeń.
Innym przykładem regulacji, która ograniczy ilość elektrośmieci będzie ujednolicenie ładowarek, które ma obowiązywać na terenie UE od jesieni 2024, a dzięki któremu konsumenci będą mogli korzystać z uniwersalnej ładowarki do małych i średnich przenośnych urządzeń elektronicznych.
Jak dojadę?
Kolejną dziedziną, gdzie potrzebne są systemowe rozwiązania w zakresie usług publicznych jest transport. Z punktu widzenia ograniczania liniowej emisji zanieczyszczeń powietrza zasadne jest ograniczanie ruchu samochodowego. Emisje liniowe są związane z transportem, często prowadzą do powstania wysokich stężeń zanieczyszczeń w strefie przebywania ludzi i związanych z tym negatywnych skutków zdrowotnych. Pojawiają się zatem różne pomysły na ograniczenie ruchu samochodów w centrach dużych miast, a także w miejscowościach turystycznych, czy to poprzez wprowadzanie stref wolnych od ruchu pojazdów lub stref czystego transportu, czy też wysokie ceny za parkowanie lub ograniczanie możliwości parkowania. Przykładowo do szwajcarskiego kurortu alpejskiego Zermatt turyści nie mogą wjechać swoim samochodem. Prywatne pojazdy mogą podróżować tylko do Täsch, skąd można dojechać do Zermatt pociągiem lub taksówką. Podróżując tam bez pozwolenia na wjazd można spodziewać się wysokich grzywien, więc turyści zostawiają samochody na specjalnym parkingu i grzecznie przesiadają się na pociąg.
Tematy te są dość konfliktogenne, bo naruszają interes kierowców. Niektórzy twierdzą, że Polacy są uzależnieni od samochodów i cierpią na autoholizm. Ale powiedzmy sobie szczerze – nawet wykazując maksimum dobrej woli i „zielonego” samozaparcia trudno zrezygnować z samochodu, jeśli w ważne miejsca, np. do pracy, nie da się inaczej dojechać. Również w wiele miejsc atrakcyjnych turystycznie nie można dostać się bez samochodu, bo lokalne linie kolejowe zostały zlikwidowane, a PKS jeździ dwa razy na dobę (albo wcale). Mówimy nawet o wykluczeniu transportowym mieszkańców mniejszych gmin i miejscowości, którego skutkiem są nierówności społeczne w dostępie do edukacji, służby zdrowia oraz innych usług publicznych, a także rynku pracy. Szczególnie mocno wpływa to na młodzież, osoby starsze oraz osoby z niepełnosprawnościami. Jedynym sensownym podejściem do tego tematu jest rozwój gęstej sieci taniego, punktualnego i bezpiecznego transportu publicznego. Zadaniem tym muszą zająć się władze samorządowe oraz państwowe, a wpływ jednostek na całokształt systemu i polityk transportowych jest minimalny.
Ciemność, widzę ciemność
Energetyka jest kolejnym przykładem systemu, którego nie można (a przynajmniej nie powinno się) prywatyzować. Dostęp do taniej i stabilnej energii jest dobrem publicznym i powinien być zapewniony przez państwo, które zapewnia bezpieczeństwo energetyczne swoim obywatelom. Różne organizacje promują energetykę prosumencką, czyli rozproszony system w którym energia jest produkowana przez jej odbiorców na przykład dzięki panelom słonecznym na dachu. System energetyki rozproszonej oparty o źródła odnawialne (tzw. OZE) jest zawodny, bo w warunkach obecnego braku realnie dostępnych i skutecznych magazynów energii zależny od pogody i grozi blackoutem (dłuższa przerwa w dostawie energii elektrycznej występująca na dużym obszarze). Do takiej sytuacji przygotowywały się w zeszłym roku Niemcy, gdzie udział energii z OZE przekroczył 50%. Jak napisał Jakub Wiech:
"Kluczowe dla niemieckiej energetyki będą miesiące grudzień-styczeń. Wtedy bowiem dzień jest najkrótszy, pogoda często pochmurna (co obniża możliwości pracy fotowoltaiki), a nad RFN często panuje tzw. flauta, czyli okres bez wiatru (uszczuplający produkcję z energetyki wiatrowej). Jeśli na ten czas nałoży się zwiększone zapotrzebowanie na moc (wynikające np. z niskich temperatur) oraz awaria w dużej jednostce wytwórczej (która może być zwykłą usterką lub też sabotażem), to rezultat może być katastrofalny."
Dlatego w podstawie musimy mieć stabilne, niezależne od pogody źródła energii, które zaopatrzą w prąd nie tylko indywidualnych, prywatnych odbiorców, ale także przemysł i usługi publiczne (transport, szkoły, szpitale). Wyobraźcie sobie, że aparatura podtrzymująca życie na OIOMie przestaje działać a elektryczne karetki przestają jeździć, bo od dłuższego czasu nie wieje wiatr i nie świeci słońce... Jednak w dobie polityki klimatycznej te stabilne źródła nie powinny emitować dwutlenku węgla, stąd konieczność odejścia od węgla i innych paliw kopalnych. Ale co w zamian? Obecnie Polska przymierza się do budowy pierwszej elektrowni jądrowej, co niektórych cieszy, a niektórych wręcz przeciwnie. Ostatnie sondaże wskazały, że 86% Polaków popiera budowę elektrowni jądrowych w Polsce, a ponad 70% badanych nie miałaby problemu z tym, że taka elektrownia powstałaby miejscu ich zamieszkania. Istnieje też w tej sprawie konsensus polityczny, gdyż właściwie wszystkie liczące się partie popierają atom, co nie zmienia faktu, że nadal niektóre organizacje ekologiczne oraz niektórzy eksperci sprzeciwiają się tym zamierzeniom. Jednak niezależnie od źródła infrastruktura energetyczna zapewiająca stabilne, scentralizowane zaopatrzenie w energię jest ogromną inwestycją i czy to jest elektrownia węglowa, jądrowa, czy gazoport, musi być wspierana przez państwo. To samo tyczy się całej sieci energetycznej, której przecież nie budujemy sobie sami, podobnie jak nie budujemy we własnym zakresie dróg i autostrad.
W królestwie GMO
Większość zasobów wodnych naszej planety jest zużywana na nawadnianie upraw rolnych. Rolnictwo i hodowla zwierząt mają też największy globalnie wpływ na degradację gleb, wylesianie czy zanik bioróżnorodności wskutek utraty siedlisk. Do tego należy dodać wpływ nawozów sztucznych na eutrofizację, czyli zwiększanie żyzności środowiska dzięki wzbogacaniu go w substancje biogenne (odżywcze) jak azot i fosfor. Z tego właśnie powodu pojawiają się zakwity glonów w wodach, w tym w kąpieliskach morskich, czy jeziorach. Jak więc widać sposób wyprodukowania żywności dla miliardów ludzi na Ziemi jest zagadnieniem równie kluczowym, jak energetyka. Okazuje się, że wiele problemów można by zminimalizować dzięki uprawom GMO, które mają raczej czarny PR. Jednak eksperci przekonują, że korzystanie z GMO w rolnictwie obniży zużycie pestycydów oraz zwiększy odporność upraw na susze i inne niekorzystne warunki środowiskowe. Zgodnie ze stanowiskiem WHO rośliny GMO nie stanowią zagrożenia dla zdrowia:
"Żywność genetycznie zmodyfikowana dostępna obecnie na rynku międzynarodowym przeszła pomyślnie ocenę bezpieczeństwa i prawdopodobnie nie stanowi zagrożenia dla zdrowia ludzkiego. Ponadto nie wykazano żadnych skutków dla zdrowia ludzkiego w wyniku spożycia takiej żywności przez ogół populacji w krajach, w których została ona zatwierdzona."
Kodeks Żywnościowy (Codex Alimentarius) określa zasady oceny bezpieczeństwa żywności zmodyfikowanej genetycznie ze szczególnym naciskiem na możliwe reakcje alergiczne. Tematy te są poruszone w głośnej książce Marcina Rotkiewicza W królestwie monszatana, którą bardzo polecam.
A wracając do naszych rozważań – regulacje w rolnictwie zależą od krajowego prawa i porozumień na poziomie międzynarodowym. Co więcej wybory konsumenckie dyktowane ekomarketingiem mogą stać w sprzeczności z potrzebami ochrony przyrody, gdyż rolnictwo ekologiczne czy organiczne, jako ekstensywne, wymaga więcej przestrzeni niż rolnictwo intensywne, wykorzystujące maksymalny potencjał z małego areału. Jest to jeden z czynników podnoszących koszt środowiskowy żywności ekologicznej – do wytworzenia tej samej ilości żywności trzeba wykorzystać więcej gruntów ze względu na mniejsze zużycie nawozów i środków ochrony roślin. Konieczność przeznaczenia większej powierzchni na produkcję rolną prowadzi do utraty cennych siedlisk, w tym do wylesiania. Poza niszczeniem i tak już zagrożonej bioróżnorodności, zmniejsza to zdolność tego obszaru do magazynowania węgla i wpływa na globalny bilans gazów cieplarnianych powodujących zmiany klimatu. Gwoli uczciwości należy przyznać, że w środowiskach akademickich trwa aktualnie na ten temat gorąca debata.
Pragmatycznie zieloni
Pragmatyczne i systemowe rozwiązania w zakresie zarządzania środowiskiem w duchu ekohumanizmu proponuje m.in. powstała niedawno międzynarodowa koalicja ruchów ekologicznych RePlanet. Z hasłem Liberate Nature Elevate Humanity (Wyzwolić Naturę Uwznioślić Ludzkość) stają w kontrze do tradycyjnych Zielonych, których krytykują za narracje antyhumanistyczne lub oderwane od realiów życia większości zwykłych ludzi, a także nie rozwiązujące tak naprawdę globalnych problemów środowiskowych. Wizję RePlanet można streścić w czterech punktach:
- Globalny dobrobyt.
Dobrobyt pozwala chronić środowisko przyrodnicze. Bogaci mają większe zdolności adaptacji do zmian klimatu oraz mogą przeznaczać więcej zasobów na ochronę przyrody. Ubodzy po prostu walczą o przetrwanie. Dlatego zapewnijmy ubogim obfite i przystępne cenowo dostawy czystej energii. Wspierajmy modernizację rolnictwa w celu poprawy bezpieczeństwa żywnościowego, eliminacji ubóstwa, promowania rozwoju gospodarczego i ochrony przyrody. - Czysta energia dla wszystkich.
Dobrobyt ludzi zależy od dostępności taniej i niezawodnej energii. Stwórzmy więc system energetyczny o niewielkim wpływie na środowisko! Polityka powinna koncentrować się na wynikach, a nie na technologii. Dlatego zaprzestańmy dyskryminacji energii jądrowej, która jest skutecznym i sprawdzonym sposobem na stopniowe wycofywanie paliw kopalnych i redukcję emisji. Unikajmy ubóstwa energetycznego poprzez zapewnienie sprawiedliwej transformacji energetycznej. - Rolnictwo oszczędzające ziemię.
Największym zagrożeniem dla dzikiej przyrody jest rolnictwo. Zmieńmy sposób, w jaki produkujemy żywność i zatrzymajmy ekspansję rolnictwa. Wykorzystajmy nowe źródła białka, wspierajmy diety bogate w warzywa i zachęcajmy do mądrzejszego wykorzystywania gruntów rolnych. Zmieńmy restrykcyjne, przestarzałe przepisy, aby Europejczycy mogli stosować nowoczesne metody GMO z korzyścią dla środowiska. - Uwolnić naturę.
Znajdując sposoby na produkcję energii i żywności na znacznie mniejszej powierzchni, możemy odtworzyć więcej dzikiej przyrody. Decydenci muszą planować i finansować projekty przywracania przyrody na skalę krajobrazową. Umożliwmy też lokalnym interesariuszom zaangażowanie się w rewilding poprzez konsultacje lub formy demokracji uczestniczącej. Rewilding to ponowne „zdziczenie” obszarów, jest formą odbudowy ekosystemów bez udziału człowieka, mającą na celu zwiększenie różnorodności biologicznej i przywrócenie naturalnych procesów.
I jak tu żyć?
Podsumowując – nasze indywidualne proekologiczne zachowania, chociaż zasadne i etyczne, nie wystarczą do skutecznego zadbania o naszą planetę, o klimat, przyrodę, zasoby wody czy jakość powietrza. Musimy naciskać na polityków i wybierać tych, którzy rozumieją istotę problemów środowiskowych oraz proponują sensowne do nich podejście. Musimy też bacznie przyglądać się działaniom aktywistów i wspierać te organizacje pozarządowe, które proponują racjonalne rozwiązania, czyli zgodne z wynikami badań naukowych (czy jak to się często mówi evidence-based, oparte na dowodach), ale też możliwe do wdrożenia w drodze konsensusu społecznego. I przede wszystkim, jako kadra zarządzająca instytucjami i firmami ponosimy odpowiedzialność za rozumne i etyczne działania na rzecz środowiska przyrodniczego na poziomie wyższym niż indywidualny. I zawsze trzeba pamiętać, że jeżeli chcemy skutecznie ograniczyć jakiekolwiek działanie szkodliwe dla środowiska w sposób demokratyczny, to należy ludziom zaoferować lepszy pod względem środowiskowym zamiennik, który nie obniży drastycznie jakości życia i nie wpędzi ich w ubóstwo. Tylko wtedy odgórne regulacje prośrodowiskowe będą na dłuższą metę współgrać z indywidualnymi wyborami konsumenckimi bez ryzyka wielkich protestów społecznych.