No dobrze, bierzemy się do pracy. Czas odświeżyć notatki z zajęć. Przejrzeć materiały, które udostępnił wykładowca. Zajrzeć do podręcznika. Tylko jeszcze odpowiednia muzyka w tle. Włączamy YouTube, playlista rozpoczyna się od serii reklam. Czekamy, a w międzyczasie sprawdzamy powiadomienie w Messengerze. Na liście powiadomień widnieje też Instagram. Szybki rzut oka na nowe rolki. Wracamy do notatek. A może zamiast YouTube’a – Spotify? I właśnie wydaliśmy sporo cennej waluty…

 

Tą cenną walutą jest energia naszego mózgu. Mózg to najbardziej energochłonny organ w całym naszym ciele, ważący około 2% masy ciała, a pożerający aż 20% energii całego organizmu. Co w sposób szczególny eksploatuje zasoby energetyczne mózgu? Konieczność przełączania się z jednego bodźca na drugi. Z notatek do YouTube’a, z YouTube’a do Instagrama, z Instagrama do Spotify… I tak wiele, wiele razy na dzień. Gdyby porównać to szastanie mózgową energią do robienia zakupów, wydajemy setki złotych za samo spojrzenie na witrynę sklepu. Bo zmiana obiektu, na którym skupiamy swoją uwagę jest właśnie słonym płaceniem energią mózgu.

 

Nie od dziś wiadomo, że jedną z najlepszych form regeneracji dla mózgu (poza snem) lub by posłużyć się metaforą ze świata technologii – „konserwacji naszej baterii mózgowej”, jest medytacja. Czy jednak zabiegany mieszkaniec Europy, podłączony do dziesiątek aplikacji, bombardowany tysiącami powiadomień – może z łatwością, ot tak po prostu, zasiąść w pozycji lotosu i spędzić w niej kolejne pół godziny? Możliwe, lecz trudne. I raczej mało prawdopodobne, by stało się codziennym nawykiem. Nawyki muszą bowiem być wypracowywane małymi, nieinwazyjnymi krokami, by ich praktyka stała się niemal nieodłączną częścią naszych dni.

 

 

Medytacyjną receptę skrojoną idealnie dla człowieka Zachodu, proponuje psycholog Paul Dolan – współpracownik innego psychologa i Noblisty (ekonomia) Daniela Kahnemana. W książce zatytułowanej „Zaprojektuj swoje szczęście” (Wydawnictwo Charaktery, Kielce 2015) przekonuje, że formą medytacji dla rozproszonego umysłu naszych czasów, może stać się… wykonywanie jednego zadania na raz. Brzmi banalnie, prawda? Mowa tu o procesie alokacji uwagi oraz kosztów dostosowawczych. Pierwsze z pojęć dotyczy tego, w co inwestujemy swoją uwagę, drugie dotyczy energii traconej przez mózg na zmianę obiektu, na którym się koncentrujemy. Warto zadbać zarówno o to, by rzeczy, na których się skupiamy były – najogólniej mówiąc – dla nas korzystne i wartościowe, jak również, by nie przełączać się z zadania na zadnie, nim cokolwiek zdążymy ukończyć. Jak kwituje Dolan: „Wielozadaniowość jest modna i brzmi dobrze, ale tak naprawdę niczemu nie służy, a wręcz nas ogłupia” (Dolan, 2015, s. 211). A zatem krok po kroku, jedna piłka na raz, jak w dobrym meczu.

 

Ciekawą formę medytacji poleca także mnich buddyjski z Tajlandii, dr Vimokkha. Z jego postacią wiąże się pewne moje surrealistyczne doświadczenie. Pewnego wieczora, będąc na uczelni, w której wówczas pracowałem, zjechałem windą na parter, by oddać portierowi klucze. Nagle zobaczyłem, że drzwi do auli są uchylone, ale panuje tam półmrok. Dyskretnie zajrzałem do środka i dostrzegłem starszego mężczyznę o azjatyckich rysach, ubranego w pomarańczową szatę mnicha. Stanąłem nie wiedząc, czy to zmęczenie czy sen, czy może… rzeczywiście w pustej auli uniwersytetu siedzi mnich buddyjski i mój mózg nie konfabuluje. Trzecia opcja okazała się prawdziwą. Dr Vimokkha odwiedził uczelnię, by wygłosić wykład na temat medytacji. Powiedział wówczas coś, co następnie można było przeczytać w wywiadzie, jakiego udzielił magazynowi „Focus” (https://www.focus.pl/artykul/nie-koncentruj-sie-za-bardzo, dostęp: 12.05.2023). Vimokkha przekonuje: „Możesz medytować, rozmawiając z ludźmi albo idąc ulicą. Jedno z nieporozumień związanych z medytacją polega na tym, że wydaje nam się, że musimy usiąść i zacząć się koncentrować, na przykład na oddechu. Ale kiedy tak robimy, uruchamiamy jeszcze więcej myśli. Najpierw powinno iść odczuwanie. Uważność płynie z odczuwania, a nie z myślenia”. Co to oznacza? Według Vimokkhy medytować można idąc przez miasto. Sugerował, by nie spuszczać głowy w dół, ani też nie unosić jej przesadnie w górę, lecz patrzeć przed siebie i być świadomym tego, co wokół nas się dzieje. By obserwować, lecz nie analizować. By widzieć, słyszeć, czuć… Nie planować, nie roztrząsać. Pozwolić sobie być.

 

 

 

Co ciekawe, nauczyciel, od którego Vimokkha uczył się sztuki medytacji, za jedną z najważniejszych technik uważał właśnie koncentrację na oddechu! I rzeczywiście, aby ją praktykować, wcale nie musimy siadać w konkretnej pozycji czy szukać na siłę odosobnienia. Wystarczy… spróbować.  Podążać uwagą za tym, jak zimne powietrze wnika do naszego organizmu przez nos, a następnie jak ogrzane naszym ciepłem wydobywa się przez usta. Można tu również wykorzystać technikę redukcji stresu (i ułatwiającą zasypianie), znaną jako 4-7-8. Polega ona na tym, że przez 4 sekundy wdychamy powietrze, następnie przez 7 sekund zatrzymujemy je w swoim wnętrzu, by na końcu przez 8 sekund je wydychać. Jak szybko spostrzeżemy – dzięki temu zabiegowi nasze mięśnie momentalnie się rozluźnią, opuści nas napięcie czy stres i staniemy się bardziej obecni tu i teraz.

 

Podsumowując - od czego więc zacząć? Od eliminacji nadmiaru rozpraszaczy. Następnie spróbujmy skupić się na jednej rzeczy na raz (obojętnie, czy jest to praca, nauka, czy przyjemności). A gdy będziemy mieli ochotę na więcej – warto popracować z oddechem. Bardzo szybko może okazać się, że te zupełnie proste w zastosowaniu mikro-interwencje przełożą się na życiowe makro-zmiany.

Zobacz także